Rozdział 1 cz.2
Gdy dotarła do zabudowań domostwa Zgreda, Laj już zachodził zabarwiając swą część nieba na różowo. Wieża wznosiła się wysoko wyrastając z domu jak strzała ustawiona pionowo na postumencie. Starszy pan był na ganku. Siedział w bujanym fotelu popijając
od czasu do czasu jakiś napój.
- Czołem Zygfrydzie. Ładnie to tak lenić się w tak piękną pogodę?
- Lenić? Wyczekuję gościa.
Zgred wykrzywił usta w małym, acz szczerym uśmiechu. Anka odpowiedziała kolejnym
i oklapła na drugi fotel. Dziadek wskazał szklankę i dzbanek z szarą cieczą.
- Napijesz się może lemoniady?
- A od kiedy to lemoniada ma taki kolor? Toż to jest szare i mętne.
- Kwiatuszku, lemoniada, jak trafnie określiłaś, szara i mętna jest taka dzięki dodaniu zmiksowanego oka traszki
- Mówisz poważnie? Fuuuj.
- Ech. Jak to młode pokolenie łatwo się wzdryga na wszelkie nie milusie dodatki.
Nie do końca. Woda jest, limonka jest, oko jest, ale nie z traszki. Spróbuj i nie marudź. Mój nowy soczek ładnie Cię orzeźwi w ten gorący dzień i co dla Ciebie bardziej istotne, odstraszy komary.
Anka nalała sobie lemoniady i powąchała napój. Pachniał cytryną, czyli na razie wszytko grało. Gdy przyłożyła szklankę do ust, na jej plecy wskoczył rudy kocur a napój wylądował na bluzce.
- Płomień! Jak mogłeś!
Kot tylko prychnął, dostojnie wskoczył na balustradę, wyprężył się w promieniach Słońca
i zwinął w kłębek.
- Też stęsknił się za tobą, pierun jeden. Z komody, kwiatuszku weź sobie czystą bluzkę. Tę możesz zostawić, przepiorę i doliczę Ci do rachunku.
- Przygotowałam się na wiele ewentualności, więc mam ciuchy na zmianę.
A na zapłatę za pranie, to powinno wystarczyć?
Anka wyciągnęła z plecaka owsiane ciasteczka, ulubione słodkości Zgreda. Ten ze smakiem zabrał się do pałaszowania. W łazience zmieniła bluzkę na nową a starą wrzuciła do pralki. Gdy wróciła Płomień wpatrywał się w wypieki. Słodka woń musiała skusić też i jego.
- Co, Ty też masz na nie ochotę?
Kot odwrócił tylko głowę.
- No weź, nie dąsaj się.
Dziewczyna wzięła do ręki ciastko i podeszła do kota.
- Świeżutkie, wczoraj piekłam. I mają kawałki migdałów. Hmmm? Chcesz?
- Niech już Ci będzie. Skoro tak nalegasz.
- A podrapać Cię mogę?
- Ech, znaj łaskę Pana.
Położyła ciastko przed kocurem i zaczęła drapać go za uszami. Płomień głośno mruczał zadowolony z pieszczoty. Gdy wróciła na fotel, tym razem bez żadnych przeszkód wypiła lemoniadę. Smakowała cytryną z lekkim białkowym posmakiem.
- Całkiem zjadliwe, nie powiem. Gdzież to jestem potrzebna, że potrzebuję ochrony przed komarami?
- Anko, trafisz do lasu. Człowiek z Eduratu poinformował nas, że na jedną z wiosek, Geę, ktoś nasłał umarlaki. Nie mają to Ci nic do roboty, tylko by truposze wzywali. Ech. Kiedyś, to czasy były spokojniejsze.
- Super! Jak ja się stęskniłam za jakąś poważniejszą robotą. Wracam i co mnie czeka? Takie milusie zadanie. A z tymi czasami to nie żartuj, słyszałam o kilku twoich zadaniach i spokojne jest ostatnim przymiotnikiem, jakim mogłabym je opisać.
- Byłem pewny, że Ci się spodoba, więc zostawiłem je specjalnie dla Ciebie. Ale, kwiatuszku, nie powinnaś się tym tak ekscytować. To zdecydowanie nie zdrowo.
- I kto to mówi. Nie jestem jedynym pracoholikiem na tej werandzie a zdecydowanie nie mam na myśli Płomienia.
Kot na tę zniewagę syknął, zwinnie skoczył z balustrady i znikł między zabudowaniami.
Starszy pan i młoda dziewczyna wybuchnęli śmiechem, dopili lemoniady, zebrali naczynia
i weszli do domu.
W środku panował mały chaos. Wszędzie walały się książki i wisiały suszone rośliny.
W kuchni był z tuzin sklepowych lodówek wypełnionych prawdopodobnie kawałkami różnych zwierząt. Wolała nie dociekać, co dokładnie tam jest. Szybko umieściła naczynia w zlewie
i ruszyła do salonu gdzie znajdowało się wejście na wieżę. Zygfryd mimo wieku miał niesamowitą kondycję i nawet się nie zasapał gdy Anka jeszcze łapała oddech po przebyciu z dwóch setek schodów.
- Pracowałaś nad kondycją? Wypluwasz płuca jakby trochę mniej, niż zwykle.
- Cha. cha. cha. Jakiś ty dowcipny. Zanim mnie prześlesz do Eduratu, możesz coś dla mnie zrobić? Mam coś do przekazania Tomeczkowi, a na pewno zobaczysz się z nim szybciej, niż ja.
Wyciągnęła z plecaka puszkę i podała Zgredowi. Ten uniósł lekko brwi i zaśmiał się pod nosem.
- Z wkładką, co? Pożywnie, z białkiem. Co takiego wymyślił tym razem, że postanowiłaś zatroszczyć cię o jego dietę?
- Zakopał moją nagalę w parku. Jakby nie mógł przekazać jej w jakiś bardziej humanitarny sposób. I prawie wcale nie skrócił mojego przymusowego urlopu. Mogłabym wrócić do pracy już trzy dni temu!
- Kwiatuszku, Tomuś jest twoim szefem i ma obowiązek o Ciebie dbać. Przymusowy urlop jest przymusowy nie bez powodu. Z czego się tak śmiejesz?
- Jak to śmiesznie brzmi, gdy nazywasz pana sztywnego Tomasza Wazego Tomusiem! I to tak naturalnie!
- Tomuś miał jeszcze mleko pod nosem, gdy ja już tu osiadłem. Nie wszyscy jak,
nie powiem, pewna młoda dama używają zdrobnień by testować cierpliwość przełożonych. Dla mnie jest małym szkrabem, tak jak i Ty. A teraz stawaj w kręgu,
bo czas Ci w drogę.
Anka stanęła na środku pomieszczenia i zatraciła swe zmysły w zieleni. Gdy po jej aurze nie było jużśladu, Zygfryd zamyślił się melancholijnie nad swą młodością. Też kiedyś taki był… w sumie drugiego takiego narwańca jak on, nie miał okazji dotąd spotkać, ale Anka sukcesywnie robiła postępy. Uśmiechnął się figlarnie i zamaskował wszelkie oznaki bytności dżdżownic w pudełku. Pomysł na dowcip niezły ale brakło trochę umiejętności w nałożeniu iluzji, więc czemu by jej ciut nie poprawić? I stworzył wrażenie świeżutkich ciasteczek owsianych. Nawet aromat wyszedł mu naprawdę przekonujący, z migdałową nutą.