Strona główna

Rozdział 1 cz.1

 

 

 

Nagala - ‘odznaka’ Organizacji to zielone oko osadzone w mithrilu. Zielony minerał wydobyty w świecie Nalai był na swój sposób żywy i zawsze pamiętał drogę do domu, dlatego dla każdego pracownika teleportacja do Nalai była czynnością rutynową.

Przenosinom do Nalai towarzyszyło uczucie przypominające zaśnięcie.

Najpierw Ankę pochłonęła zieleń, następnie miała wrażenie ze spada, spada, spada.  by ocknąć się znów we własnym ciele. Gdy zawroty głowy minęły otworzyła oczy i rozejrzała się dokoła.

Doba zaczynała się tu od wzejścia pierwszego słońca, Laj. Siedem godzin później wschodził Maj. Obie niby-gwiazdy krążyły wokół planety. Każda z nich utrzymywała się na nieboskłonie przez czternaście godzin. Ponieważ zarówno Laj jak i Maj świeciły jasno na niebie a droga jaką przebywały słońca przypominała przesunięty wykres sinusa i cosinusa Dziewczyna szybko przełożyła sobie, że jest koło godziny jedenastej.

Wyglądało na to, że tym razem wylądowała na polu pszenicy. W pobliżu nie było żadnego zabudowania, czyli zniosło ją nieco z kursu. Wstała, otrzepała się i oceniła drobne szkody, jakie uczyniło zbożu jej nagłe pojawienie. Człowiek, do którego się udawała zajmował się hodowlą we wszelkim tego słowa znaczeniu. A że bardzo wysoko cenił sobie swoją pracę…

Przygniotła sporo kłosów, z czego większość była połamana. Nic, z czym nie mogłaby sobie poradzić. Dla lepszej koncentracji dotknęła broszki jedną dłonią, złamane źdźbło drugą. Skupiła się na roślinie wyobrażając sobie jak wygląda w środku i jak przebiegają złamania. Zaczęła nucić wesołą piosenkę by wpaść w żywszy nastrój. Nucenie zawsze pomagało

jej szybciej i mocniej przywołać energię, której potrzebowała. Ciepło zaczęło rozchodzić

się po jej ciele i spłynęło do rośliny prostując i naprawiając uszkodzenia. Gdy całość wyglądała całkiem, całkiem, zajęła się kolejnymi źdźbłami.

Po jakiś piętnastu minutach drobne zniszczenia, jakie wywołała zniknęły, za to na czole wyszły jej kropelki potu. Oba słońca na niebie, rozgrzewająca magia i sweter nie szły

ze sobą w parze więc ten ostatni powędrował do plecaka.

Przeczesała wzrokiem pobliskie wzgórza w poszukiwaniu wysokiej, czarnej wieży.

Nie powinna była wylądować jakoś bardzo daleko, więc jest. Dostrzegła ciemny kształt

na południu, ze trzy godziny marszu od miejsca w którym wylądowała. Cztery, jeśli wziąć pod uwagę, że będzie szła ostrożnie by nie uszkodzić plonów Starego Zgreda.  

 

Wzięła z plecaka butelkę by łyknąć trochę wody, założyła na głowę stary, słomkowy kapelusz i ruszyła w kierunku wieży. Czekał ją długi spacerek.